Jak życie nas testuje. O modzie na terapię i walce z dyskomfortem

 

Pójście do psychologa / terapeuty ma się równać z naprawianiem swojego życia, ze zmianą sytuacji życiowej, ma świadczyć o naszej dbałości o jego jakość, o naszym statucie samozaopiekowania. Już nie jest czymś krępującym. Jest czymś dobrze widzianym, związanym ze stylem życia.

Już nie wystarczy się pokazać z dorobkiem zawodowym czy materialnym, aktualnie należy mieć "świadome życie wewnętrzne", najlepiej prowadzone przez kogoś z dyplomem. Celebryci nadają trend, aby mówić o terapii z dumą. Terapie poleca się dla wszystkich, wszędzie, od najmłodszych lat i pokazuje się ją jako remedium na wszelkie problemy.
Jeśli masz problem, z czymś sobie nie radzisz, życie układa się inaczej, jakbyś chciał - idź na terapię.
Walcz z dyskomfortem!
Ale czy o to chodzi?

Moda to trend, za którym podąża człowiek (często bezmyślnie). Narzuca sobie styl bez refleksji i wzglądu, względnie bez wysiłku. Jeśli idziesz do psychologa po wskazówki i narzędzia do budowania umiejętności - świetnie. Ale jeśli idziesz bo wierzysz, że to remedium na problemy i szybka "naprawa siebie", podniesienie samopoczucia bez sięgania do korzeni, bez zmiany codzienności w jakiej żyjemy - szkoda twojego czasu. Terapia dotyka historii i pracy mentalnej z twoim EGO, ale nie leczy z codzienności, w jakiej żyjesz. Środowisko, dbałość o przestrzeń wewnętrzną  i regulację emocji, higiena życia, kondycja ciała, odżywianie - to powinniśmy traktować priorytetowo, żeby nie wychowywać kolejnych pokoleń odciętych od siebie ludzi. Tymczasem zgadzamy się na destrukcyjne nawyki, trującą żywność, życie w biegu. 

(To jest też dla rodziców najtrudniejsze do zrozumienia, bo oni chcą szybkiej "naprawy dziecka", a tak naprawdę nie sięgają do szerszej perspektywy i korzeni.  Pozostaje mieć nadzieję, że edukując rodziców, co do ważności środowiska jakie tworzą dzieciom i bezpieczeństwa emocjonalnego - nie tylko materialnego, nasze dzieci przestaną być "bezdomnymi dziećmi" w wielkich domach. To nie w rękach obcych osób jest zapobieganie nieszczęściom tych dzieci, to jest w rękach rodziców i w ich świadomym życiu, w towarzyszeniu sobie i swoim dzieciom.)



Skąd wzięła się niechęć do dyskomfortu i przymus naprawiania?
Dlaczego myślisz, że zdarzy się "pewien dzień", kiedy wreszcie osiągniesz dobrostan?
Wyobrażasz sobie, że odnajdziesz szczęście i spokój, gdy już zdarzy się to czy tamto?
Wierzysz, że zawsze będzie dobrze, jeśli tylko coś/ktoś? 
I że zawsze będziesz dobrze się czuć, pod warunkiem, że ktoś/coś? I co wtedy?
Masz motywację, wolę, czas, przestrzeń i pieniądze, idziesz z tym do terapeuty. Wierzysz, że 4 godziny w miesiącu pozbawią cię złego samopoczucia.
Dlaczego w to uwierzyłeś?

Pewnie, że fajnie byłoby osiągnąć taki dobrostan i flow, ale życie jest dużo bardziej prozaiczne. Nakładanie na siebie presji i kontroli, w przekonaniu, że dobrostan zależy od jakiegoś czynnika zewnętrznego,  a nawet wewnętrznego, to droga wyboista jak wykres EKG. Nie ma złotych środków, uniwersalnych metod, magicznych narzędzi na szczęście. Życie jest, jakie jest.
Przyjęcie trudności boli, a one będą przychodzić. Jeśli skoncentrujesz się na dążeniu do stałego szczęścia, a przyjdzie gorszy moment i trudniejszy czas, wtedy to będziesz sam siebie mobbingował, bo musisz coś przerobić, naprawić, dążyć do lepszej wersji siebie. Ale, halo. Ta lepsza wersja nigdy nie nastąpi!
Ona jest cały czas.
Samopoznanie, doświadczenie i rozwój w życiu człowieka nigdy się nie kończą.

Dyskomfort i flustracja przychodzą zazwyczaj, kiedy:

• porównujemy się z innymi
• rozważamy niepowodzenia i rozgrzebujemy rany z przeszłości
• martwimy się o przyszłość
• wierzymy że trzeba dążyć żeby bo naszego życia zapukało spełnienie, a jak już będzie to na zawsze
• wierzymy, że zawsze będziemy dobrze się czuć
• nie ufamy sobie na tyle, by z troską i opieką zaglądać do własnego środka
• wyrzekamy się emocji które są odzwierciedleniem umysłu w ciele (im bardziej umysł chce pozbyć się bólu tym bardziej boli)
• osądzamy siebie i krytykujemy, w trudnych emocjach mówimy "zawiodłem, nie dałam rady, zachowuje się głupio". 

Walka z dyskomfortem to walka z wiatrakami. W tej walce ty będziesz tym przegranym. Bo dyskomfort to nieodłączna część życia. Życie testuje cały czas. Wprowadza w dyskomfort.
 Psycholog ma nam pomóc zrozumieć własne emocje. Ale my już je rozpoznajemy i rozumiemy. Jesteśmy bardzo świadomym społeczeństwem. Czytamy książki, słuchamy podcastów, oglądamy mądre wywiady. Jesteśmy wręcz przeintelektualizowani.
Brak nam jednego - zaufania do samych siebie. Działania z troski, a nie ze strachu. Odklejenia się od rządzącego nami EGO, od rozdrapywania przeszłości i planowania przyszłości (w kontekście - kiedyś będzie lepiej). Od rosnących potrzeb i oczekiwań. Marzeń, aby być lepszym i posiadać więcej.
Największą pracę ze sobą zrobimy własnym zaangażowaniem i troską o siebie. Kiedy ufasz, przestajesz uciekać, przestajesz się bać. Już wiesz, że te pragnienia wcale nie są twoje. Że te emocje i myśli nie muszą tobą rządzić.

Zdajesz test.
Nie pozbywasz się dyskomfortu i nikt Cię nie naprawia. 

Po prostu uczysz się samemu z nim radzić. 




Czytaj więcej >

Przestań naprawiać. Wybierz inaczej.

 

Co dobrego mnie dziś spotka? Pytam siebie. A potem czekam, aż to dobre przyjdzie. Czasem nie przychodzi, za to przychodzi złe. Czy czuję rozczarowanie? Czasem tak, a czasem pytam siebie - co to mówi mi o mnie? Bo wierzę, że mówi dużo. Wierzę w symbole, w celowość, w nieprzypadkowość. Przyjmuje to, co przychodzi, nawet jeśli wcale mi się nie podoba i nawet jeśli na początku pojawia się bunt.
Oddycham tym rozgoryczeniem, presją, smutkiem, złością.
Lubię czuć i mieć wgląd w siebie. Od kiedy? Od kiedy sobie na to pozwoliłam i nauczyłam się wyłączać ocenę poznawczą. Coś, czym kierowałam się przez większość życia, czyli racjonalny umysł, przestało mi wystarczać. Przestało działać na moją korzyść.
Dlaczego? Bo stanowiło powód do myślenia, że jestem bezwzględnie do naprawienia.

Żyjemy w czasach, które skłaniają, aby chcieć naprawiać siebie i innych. Z łatwością znajdujemy elementy do naprawy, nieważne jakiego obszaru dotyczą. Zawsze jest coś, co można lepiej. Ale czy musimy się naprawiać, reformować, przekształcać w lepszą wersję? 




A może lepiej nam będzie, aby swoim życiem opowiadać swoją własną historię, z każdym nieidealnym elementem. Z wglądem w siebie, takim autentycznym.
Może wcale nie potrzebujemy wiedzy, co i jak naprawiać. Może wystarczy świadomość, że problemy emocjonalne przejawiają się na poziomie fizycznym i możemy się z tym zmierzyć.
Poczucie, że wystarczy nam odwagi i gotowości aby spotkać się ze sobą. Poddanie się, bez analizy, oceny, bez oczekiwań, kontroli. Zawierzenie, że ciało da nam potrzebne informacje.
Bo odpowiedzi przychodzą z ciszy. Gdyby myślący umysł miał dać jakieś skuteczne odpowiedzi z pewnością bylibyśmy już alfą, omegą i egzemplarzem idealnym.
Słuszna droga to wsłuchanie się ciało. Nawet jeśli myślący umysł ma wątpliwości to nie ma nic do stracenia. Ale nie jest to kwestia panowania umysłu nad ciałem.
To raczej odkrywcza podróż, doświadczenie głębszego procesu. 

Spokojny umysł jest obecny i refleksyjny, świadomy swoich myśli i swojego stanu, uważny na odczucia, na swój stan wewnętrzny. Sztuka odpuszczania to nie tylko sztuka odpuszczenia zrobienia czegoś czy zrezygnowania z czegoś, ale też sztuka odpuszczenia odczuwania jakiś emocji czy odpuszczenia myśli. Nie wypierania ich, ale zauważenia i poddania się bez analizy i szarpania się. Nadal robienie tego, co robisz ten kierując się troską, nie strachem.
Dbanie o ciało z szacunku a nie strachu przed chorobą. Dokonywanie wyborów z potrzeby zaopiekowania, a nie z konieczności naprawiania.

W sumie, żeby poczuć się szczęśliwym, zadowolonym i wdzięcznym, nie musimy osiągnąć żadnego sukcesu, małego czy dużego. Wystarczy, że nauczymy się żyć w zgodzie z dyskomfortem życia pełnego niewygody, tęsknoty, odrzucenia, bólu, nieprzewidywalności, strat, cierpienia i samotności.
Wtedy nic w nas nie jest do naprawienia. Jest do odkrycia i wypełnienia swoją wyjątkowością.

Życie daje nam nieustające powody do wglądu w siebie i rozwoju osobistego. Czasem z tego korzystamy, ale to wymaga wysiłku więc kiedy brak nam zasobów, stoimy w miejscu albo robimy krok wstecz. Choroby, dzieci, partnerzy, konflikty, problemy zawodowe. Krok w przód lub wstecz ale mimo wszystko krok, który jest wykorzystaniem powodu i wzięciem odpowiedzialności za swoje życie.

 Dlatego nigdy nie mów że jesteś samotny. Idź do lasu i zauważ, że jesteś gościem w tym domu pełnym stworzenia, że tam nie ma ciszy. Wejdź do lasu i poczuj że jedyne czego się boisz to Twój własny cień.

Całe życie pracujesz na swoją rzecz, z korzyścią lub szkodą. Można to zobaczyć, kiedy się zatrzymasz, często w bólu. Kiedy w samotności i ciszy pojawia się pustka, emocje przestają się wylewać, myśli pędzić, zapadasz w chwilę, wtedy można wgrywać nowe programy na ten oczyszczony dysk.
Pustka i cisza jest trudna, bo jesteśmy przyzwyczajeni do chaosu i hałasu, tylko taki program znamy. Uważność na siebie w takich chwilach to esensja zmian, choć łatwo je przegapić. Wolimy stare, wygodne i znane. A ciało nie pomaga, bo automatycznie podąża za starym wzorcem, błyskawicznie reaguje i znów dajemy napęd starym schematom.
Ale to wcale nie oznacza, że  masz w sobie coś do naprawienia.
Oznacza jedynie to, że masz w sobie coś do odkrycia i wypełnienia swoją wyjątkowością.
Dlatego nie bierz lekcji -  doświadczaj życia i pozwalaj na doświadczenie swojego życia innym, w ich własnym tempie, barwach i sposobach.
I weź przestań naprawiać! Odkrywaj. To jesteś TY 🤗


Czytaj więcej >

Przekroczyć EGO. Klucz do dobrego życia.


Jest maj 2024.



9 lat temu, w maju 2015, zdawałam egzamin zawodowy w szkole psychoterapii, będąc w 6 miesiącu ciąży. Chwile wcześniej brałam udział w intensywnym kilkudniowym treningu intarpsychicznym. Łatwo nie było, był to czas mojej dużej przemiany, zawodowej i mentalnej, nowych wyzwań i sytuacji. 

Na szkołę zdecydowałam się bo ciągnęło mnie do rozwoju osobistego, byłam już po kilkuletniej terapii własnej, po pracy z doświadczeniem traumy i zmaganiach z nerwicą lękową.
Byłam też wtedy na etapie poszukiwania własnej tożsamości, drogi życiowej, zawodowej.
Po doświadczeniu macierzyństwa przekształciło się moje poczucie wartości, potrzeb, oczekiwań, priorytetów. 
Chciałam zmian.

Kilka lat szkoły wniosło w moje życie bardzo dużo, uruchomiło potencjał. Jakiś czas wcześniej zakończyłam etap 10-letniej pracy z korporacji - pracę, którą dobrze wspominam i która była bardzo rozwojowa, ale przestała być moim celem i dawać mi satysfakcję. A ja szukałam zawodowej pasji, pracy i działań nadających życiu sens. Ostatecznie okazało się, że psychoterapia też nie jest celem moich poszukiwań ani spełnienia, bo jestem dobra w czymś innym, co mnie spełnia, co też jest związane bezpośrednio lub pośrednio z misją społeczną. Ale 9 lat temu o tym nie widziałam i mocno weszłam w rozwój umiejętności psychologicznych, coraz głębiej wchodząc w pracę mentalną, robiąc kolejne kursy, poznając kolejne narzędzia i pracując przede wszystkim ze sobą. Podjęłam się pracy z przekonaniami i emocjami, wykorzystując do tego skuteczne metody autoterapeutyczne. Efekt był, ale nie na poziomie, którego oczekiwałam, nie pełny, nietrwały, 

4 lata temu, kiedy wybuchła pandemia, miałam już trójkę dzieci, w tym najmłodsze w wieku 2 lat. Wtedy wzięłam się za siebie fizycznie, zaczęłam systematyczne treningi żeby zawalczyć o swój kręgosłup, a przede wszystkim zamknąć rozstęp kresy białej i pozbyć się po ciążowej przepukliny. To był kolejny etap dbałości o siebie, z dobrym rezultatem. 

Więc, mentalnie byłam poukładana, fizycznie wyćwiczona. Niby ideał, ale... nie opuszczało mnie poczucie, że moje źródło jest jeszcze nieodkryte.

Rok temu w maju zdarzyła się trudna sytuacja w naszej rodzinie, która postawiła wszystkich do pionu. Brakowało mi zasobów, żeby temu sprostać. Byłam fizycznie silna, mentalnie wyedukowana i psychicznie gotowa. Ale czegoś mi brakowało, żeby złapać balans. Wtedy wydarzyła się kraksa, która skłoniła mnie, żebym zajrzała do wewnątrz, odrzucając wszystkie znane dotąd metody. Żebym sięgnęła do czucia, o którym zapomniałam przy wieloletniej pracy z EGO. Wiedziałam tak wiele, rozumiałam tak wiele i tak ogromnie mi to przeszkadzało! Byłam przeintelektualizowana. W świecie mojej samodyscypliny nie potrafiłam odpuścić.
Zrozumiałam, że aby odnaleźć to, co przywróci równowagę, spokój, radość i twórczość, potrzebuję sięgnąć do źródła, odcinając się od całej przysposobionej psychologii, która mnie zawiodła dając doświadczenie, że terapeutyczna praca mentalna z EGO nie przyniesie skutecznej, trwałej zmiany.

Pojechałam na kurs metody ECPR z psychiatrą dr Danielem Fisherem. Jakże trudno było zignorować swój analityczny racjonalny umysł i wejść na inny poziom komunikacji z drugą osobą. To wydawało się niewykonalne. Mój umysł cały czas podważał proces, cały czas pytał i wątpił, potrzebował narzędzi, konkretów i odpowiedzi. Nie był otwarty, nie mogłam czuć! To było moje pierwsze mocne spotkanie z czymś, co nie było moim EGO. To był szok. Weszłam w czucie, którego nie analizowałam. Emocje przychodziły i odchodziły, a ja nie robiłam z tym nic. I to był przełom. W wieku 45 lat znalazłam klucz, otworzyłam wrota i zobaczyłam długą piękną nową drogę przede mną.

Po kursie ECPR wróciłam do rzeczywistości i miałam mnóstwo nowych pomysłów na siebie. Rozpoczęłam nowe studia. Zapisałam się na teakwondo. Weszłam intensywnie w nowe projekty zawodowe. I... zaczęłam źle się czuć. Najpierw ciągłe zmęczenie, które potem przeszło w wyczerpanie. Spadki nastroju. Bóle mięśni i stawów, zawroty głowy. Zaburzenia rytmu serca, pogorszenie wzroku. Brak snu nocnego, w dzień ciągła senność. Rano nie mogłam stanąć do pionu, nie miałam siły żyć... czułam, że muszę umrzeć, żeby się odrodzić. Że to wymaga dużej zmiany i kolejnego cofnięcia się, zanurkowania w siebie po coś jeszcze. 

Pojechałam nad ukochane morze, do ośrodka buddyjskiego, zaczęłam intensywną pracę z odosobnieniem, oddechem, medytacją. 
Nie chodziło mi ani o buddyzm, ani o konkretną medytację czy drogę rozwoju ale o cel: stworzenie warunków na ciszę i regenerację. Nie chciałam wyjazdu jogi, warsztatów rozwojowych, kursów nowych umiejętności - niczego co wymaga interakcji i co narzuca mi sposób spędzenia czasu.
Chodzi o to, aby wyciszyć EGO, dotrzeć do źródła siebie, do przyczyny w swojej świadomości i jaźni. 

Przełomowe było zobaczenie, że moje wybory i decyzje wynikały głównie z potrzeb EGO. Emocje i potrzeby z nich płynące były uwięzione, nie potrafiłam się przestawić na tryb czucia. Byłam przyczajonym tygrysem, który jest w gotowości na kolejne podboje, aktywności i ambicje. Chciałam rozwoju, chciałam więcej. To znaczy EGO chciało, a EGO nie bierze jeńców, tylko zajeżdża człowieka. Jest bezkompromisowe, samokrytyczne, wymagające i karcące. Jest tak głęboko samodyscyplinujące, że potrafi doprowadzić do głuchoty na potrzeby płynące z ciała i serca. Jego mechanizmy zagłuszają, a popędy pchają w niekoniecznie pożądane kierunki. EGO nie odpuszcza.

Nasze opinie, przekonania, urazy, krzywdy, motywacje płyną z EGO.
Ilu z nas podejmuje decyzje z EGO? Decyzje dotyczące pracy, rodzicielstwa, miejsca zamieszkania, stylu życia, wyglądu. Bo trzeba, bo wypada, bo się należy, bo mnie docenią, bo mnie zobaczą, bo zasłużę, bo zyskam, bo ja im pokażę, bo nakarmię się czyimś uznaniem.

Kiedy wycofujesz uwagę z zewnątrz i kierujesz ją do wewnątrz, słyszysz to, co było zagłuszane. Odkrywać co jest pod złością. Co jest pod lękiem. Wszystko płynie w Tobie i to jest w porządku, bo już nie pozwalasz EGO tego oceniać. Widzisz siebie, takim jakim jesteś i nie potrzebujesz w tej podróży przyzwolenia nikogo innego, poza samym sobą. 

Świadomie nie piszę o akceptacji, z którą nie jest mi po drodze. Nie akceptuje porażek, złości, smutków kiedy są powody aby się cieszyć, różnych swoich cech, zachowań, chorób, wydarzeń, ludzi, spraw, niesprawiedliwości.
Nie akceptuje bo nie czuje, że w naturalny sposób mi to przychodzi. I nie mam z tym problemu!
Bo daje sobie zgodę i przyzwolenie, że to się wydarza, że to czuję, widzę, że tego nie jestem w stanie zaakceptować. 
Różnica może dla kogoś mało wyraźna, dla mnie kluczowa. 

Wracając do stanu zdrowia - zrobiłam wiele badań, podejrzewano różne poważne choroby. Ostatecznie mój stan okazał się przewlekłym stanem zapalnym, który zredukowałam przez pożywienie, pracę duchową i pracę z ciałem. Za każdym razem, kiedy siada mi zdrowie, wiem, że zaniedbałam siebie psychicznie i fizycznie. Chorowałam na astmę, alergię, hashimoto, RZS i boreliozę z Lyme.
Te choroby nie przyszły znikąd ale odeszły donikąd. Nasze ciało daje nam wyraźne informacje.
W procesie zaopiekowania ciała i emocji, choroba już nie jest do niczego potrzebna. 

Co z tym EGO? Trzeba je rozpoznać. Ono oczekuje, wchodzi w konflikty, sabotuje, dąży do perfekcji i rywalizacji, rozprasza, chwali się, porównuje, oczekuje, rości, wątpi, cierpi i przeszkadza, jest sztywne ("kij w dupie"), martwi się, blokuje zaufanie i wzmacnia mechanizmy obronne. Nawet jeśli EGO jest "zdrowe" czy "wysokie" to nadal jest to EGO - płynące z myśli, przekonań, spostrzeżeń i wspomnień. Stwarza fałszywe filtry naszego postrzegania świata przez wyuczone programy warunkujące umysł. 

Niech Twoje EGO Cię nie warunkuje. Przekrocz je.








Czytaj więcej >

Metody uzdrawiania. O sile instrumentów wpływu


„Nie masz pojęcia jak działa telefon komórkowy, a chcesz zrozumieć, jak działa Twój mózg i skąd się bierze świadomość? I masz już na ten temat wiele opinii? Chyba żartujesz ...” (prof.nauk kognitywnych W. Duch)

Na skróty można iść przez miasto, nie przez życie.  O sile instrumentów wpływu


Metod uzdrawiania na rynku od groma. Na wyciągnięcie rąk. Nazywa się je też narzędziami pracy z osobowością, organizmem i życiem człowieka, które nie wymagają szczególnego nakładu pracy (za to często wygórowany wkład finansowy), mają dać szybkie efekty, mają eufemiczne i wieloznaczne koncepcje, niejasne źródła powstania, na raz-dwa przemieniają nieszczęścia w szczęścia, kiepskie samopoczucie zmieniają w super formę, chorobę w zdrowie, i/lub wymagają ingerencji innych osób lub co najmniej poradników. Ale są pożądane i popularne, bo takich metod poszukujemy – ekspresowych, niewymagających wysiłku, polegających na nakładzie pracy uzdrowiciela-magika-guru, czary-mary metody albo specyfiku.

Wszytko ma się zmienić jak przy machnięciu czarodziejską różdżką. A my mamy stać się nowym, zdrowym, szczęśliwym (iluzorycznym) sobą.


Oczyszczanie aury, uzdrawianie dźwiękiem, metody duchowego/energetycznego uzdrawiania, Theta Healing, radiestezja, bioenergoterapia, Silva, Reiki, matryca energetyczna, dwupunkt, regresowa praca z podświadomością, odżywianie światłem, prąd uzdrawiający B.Groeninga, dotyk kwantowy, amulety, runy, terapia kamieniami, terapia czakr, SRT, uzdrowienia chrystusowe, hezychastyczna metoda uzdrawiania, Germańska Nowa Medycyna, Totalna Biologia, ustawienia Hellingera, ranoterapia, feng shui, biorezonans i suplementacja, terapia NIA, energia tachionu, terapia pola megnetycznego, dynamind Serge'a Kinga, techniki Terapii Linii Czasu, EFT, hipnoza, EMDR, sofrologia, terapia kwiatowa Bacha, terapia jajem, rytuały etc…





Powyższe metody, zgodnie z ich promocją, mają dać następujące efekty, np.:

zmiana przekonań uniemożliwiających osiąganie celów, oczyszczanie z uprzedzeń i zgorzknienia, ulga w cierpieniu, likwidacja negatywnych objawów w ciele, likwidacja bólu, ustąpienie choroby, dokonanie zmian w relacjach z ludźmi, oczyszczenie energetyczne, odblokowanie przepływu dostatku i obfitości, zapanowanie nad negatywnymi emocjami, harmonia, wyciszenie, wewnętrzna moc, zdolność kochania siebie i innych, sukces w życiu (materialny, duchowy - każdy), poczucie spełnienia i szczęścia...

Czy takie efekty można uzyskać za pomocą cudotwórczych metod uniwersalnego użytku?

Czy mogą szybko i kompleksowo odmienić nas i nasze życie?
Czy te metody uwolnią nas na stałe od problemów, przyniosą dobrobyt i szczęście?
Nie.
Możemy jedynie doświadczyć chwilowej, płytkiej apofenii. Skutki problemu zostały odcięte, plasterek przylepiony. To jak z podaniem środków przeciwbólowych na przewlekły ból. Nawet jeśli objawy na chwilę miną i przyjdzie ulga, to przyczyna pozostanie, cierpienie wróci.
Nadal ciało, emocje i nasza psychika będą funkcjonować starym trybem, każde wedle swoich możliwości i jakości naszych starań o ich formę.
Jeżeli te różne cudowne metody działałyby od ręki tak niezwykle, jak nam to obiecują, nie musielibyśmy zmieniać siebie (myślenia, przekonań, żywienia, trybu i stylu życia, zachowań, działań), a życie i świat byłyby od teraz zaraz już na zawsze cudowne!
Dla wszystkich… uniwersalnie.

Tylko my wiemy, co dzieje się w naszej głowie, co przeżywamy każdego dnia, czego naprawdę pragniemy, co nas złości a co raduje, za co czujemy się winni, za co obwiniamy innych.

Nikt nie może wiedzieć lepiej niż my sami, czego potrzebujemy i co jest dla nas właściwe, jedynie, jeśli dopuścimy to do siebie, może pomóc nam  dotrzeć do informacji, które są gdzieś w nas. Żaden nauczyciel nie może nam „dać” swojej wiedzy, ale może zapalić płomień w lampie (jeśli takową na ten moment mamy, a ja wierzę w ludzki potencjał i zdolność do przemiany).

Kolejna rzecz - zależne i doraźne metody myślenia magicznego, życzeniowego są zaprzeczeniem pracy nad sobą i swoim życiem, która jest świadomym procesem. Oprócz tego, jak już pisałam, zmiana w człowieku przebiega holistycznie, jedno idzie za drugim, obejmując świadomość, emocje i ciało fizyczne. Zdrowienie jest zmianą, a zmiana wymaga czasu, zrozumienia i wysiłku.
I zawsze tkwi w potencjale ludzkiej jaźni, dlatego nawet intensywna praca terapeutyczna (psychoterapia) nie da długotrwałych rezultatów, jeśli zmiana odbywać się będzie tylko na poziomie mentalnym - na tym samym schemacie pracy z EGO - że tylko diagnoza i uniwersalna metoda mentalna odblokuje rozwój osobisty.

Nie zawsze musimy poznać, zrozumieć przyczyny naszych stanów i problemów, czasem jest to niemożliwe albo niepotrzebne. Nie ma potrzeby zadręczać się myśleniem, że wszystko trzeba przerobić. Ale nie szukajmy prostych mechanizmów opartych na magicznym myśleniu, że coś się zmieni jak za dotknięciem przysłowiowej różdżki. Idąc na łatwiznę nie nauczymy się myśleć samodzielnie i niezależnie, nie nauczymy się radzić sobie z problemami, podejmować wyzwań i decyzji, w zgodzie ze sobą.

Nie dopatrujmy się przyczyn swoich chorób, złego samopoczucia, nieszczęść w niedoborze (ale i nadmiarze) czegoś: cech, okoliczności, osób, substancji cudotwórczych, losu czy wyższych sił. Bo wtedy, w obliczu tych braków zawsze będziemy gorączkowo kombinować i szukać na zewnątrz: do kogo pójść żeby nam odmienił sytuację, co łyknąć, co zmienić w otoczeniu, jakich użyć metod, żeby jak najszybciej swoją sytuację zmienić?

Jeśli chcemy zmienić jakość życia, samopoczucie, zdrowie – to cudowne metody zawiodą. To, że nie możemy zacząć biegać, to nie jest wina braku odpowiednich butów. To, że nie  nie mamy dobrych farb, wcale nie oznacza, że ciągle nie możemy zacząć malować. Jeśli ktoś coś nam podaruje, przyniesie, sprzeda, zrobi z nami - dopiero będziemy mogli zacząć?





Zamiast opierać jakość swojego życia na metaforycznych i poetyckich metodach uzdrawiania, możemy poruszyć własne mechanizmy poznawcze, dialog wewnętrzny, rozpoznać przyczyny i skutki, znaleźć ciszę w głowie i zbliżyć się do własnej prawdziwej natury, która jest złożona i wielowymiarowa, piękna, oryginalna, wystarczająca.

Głęboka wiara, że jesteśmy w porządku i zaufanie sobie umożliwia zmianę negatywnych nawyków i chybionych wierzeń (przeświadczeń), zwalnia z przymusu robienia czegoś wbrew sobie, odblokowuje potencjał,  uruchamia proces zadbania o dobrostan. 
Wprowadzenie zdrowego stylu życia zaczyna się wewnątrz i w sposób naturalny przechodzi w nawyk, bo kiedy myślimy o sobie dobrze, chcemy o siebie zadbać.

Zasoby są w nas, nigdzie indziej, nie w poradnikach, nie w mentorach, nie w metodach uzdrawiania, nie w amuletach. Nie wymyślajmy powodów, żeby nic ze sobą nie robić, nie obwiniajmy za to innych osób czy okoliczności. Mamy najlepsze kwalifikacje, aby być własnym przewodnikiem, ale ciągle skupiamy się tylko na tym, że mamy najlepsze powody i wyłączne uprawienia, by pouczać innych  jak mają przemierzać własną indywidualną drogę...
Ale na skróty można iść przez miasto, nie przez życie.


„Ludzie pozornie zainteresowani własnym rozwojem zamiast pracować nad sobą i analizować swój umysł szukają mądrości w połączeniu fizyki z metafizyką.  Nic z tego nie wynika, ale uspokaja sumienie, stwarzając wrażenie, że coś dla siebie robimy...” (prof.nauk kognitywnych W. Duch)


Pierwsza publikacja - 15.9.2017








Czytaj więcej >

Myśl, planuj, osiągaj, nabywaj. Ale rzeczy tylko niezbędne!


Walka o codzienne sprawy, pracę, dzieci, związek, własne potrzeby itp zabiera tyle energii, że z czasem przechodzi w wyczerpanie. Czujesz brak sił i ból w ciele. Obniża się nastrój, myśli błądzą, a sen nie przynosi regeneracji.
I ta wewnętrzna pustka, nic nie przynosi ukojenia...
Pytasz siebie - czy moje życie ma sens?

Czujesz, że tracisz nad swoim życiem kontrolę, ale to właśnie o... utratę kontroli w życiu chodzi.
Nie o utratę kontroli samoregulacji i popadanie w zależności. Ale o poddanie się i odpuszczenie kontrolowania spraw i ludzi, na których nie mamy żadnego wpływu.






Moje myślenie o życiu i świecie odzwierciedliło się w prawdach o świadomości jako jaźni absolutnej (różne drogi duchowe prowadzą do podobnego procesu dedukcji, ścieżki i narzędzia są różne, a clue jest takie samo), co przyszło naturalnie, kiedy puściłam oczekiwania i odrzuciłam wszystko, co dotąd mnie określało. Byłam doskonale zorganizowaną wielozadaniową ogarniaczką, która potrafi świetnie planować i realizować swoje cele. Mnogość działań i decyzji wynikało z mojego ego. To ego spełniało ambicje, wchodziło w konflikt, dążyło ślepo do perfekcji. Ego zagłusza głos wnętrza i odczucia z ciała. A przecież dziś nie ma jutra i dziś nie ma wczoraj. Świat jest zwierciadłem wszystkiego co dzieje się wewnątrz. Świat jest odbiciem naszego własnego umysłu. Kiedy wewnątrz Ciebie dzieje się walka, Twoje życie też będzie walką. I wyczerpaniem.

To są uniwersalne prawdy, które ramuje praktyka buddyzmu. Trafiłam na nie na swojej drodze poznania i zatrzymały mnie na dłużej. To proste, piękne, twórcze prawdy, które wzmacniają u mnie to, co zawsze było priorytetowe - wiara w ludzki potencjał i zdolność do przemiany, której napęd płynie ze świadomości.

Opisy i inspiracje oparłam na poziomie Diamentowej Drogi.
Mam nadzieję, że zainspirują też Ciebie, niezależnie od tego, w co wierzysz i też z Tobą zostaną.

Żeby móc zostać buddystą, musimy wziąć odpowiedzialność za własne życie z zaufaniem, że prawo przyczyny i skutku naprawdę działa. Poprzez nasze myśli i decyzje, tworzymy nowe nawyki, które nas albo ograniczają, albo wyzwalają. Wraz z doświadczeniem widzimy, że dzisiejsze działania kreują naszą sytuację jutro.

Na początku koncentrujemy się na włączeniu nauk Buddy w codzienne doświadczenia. Na wszystko próbujemy znaleźć natychmiastowe wyjaśnienie.
Na zewnętrznym poziomie myślimy: „To się wydarza dlatego, że wcześniej stało się to czy tamto”; na poziomie wewnętrznym: „Postrzegam tę sytuację tak a nie inaczej, ponieważ w tej chwili jestem w takim czy innym nastroju”. W ten sposób mądrość nigdy nas nie opuszcza; działa jak lustro odbijające wszystko od wewnątrz i na zewnątrz. Z czasem rozpoznanie się pogłębia i staje się coraz bardziej autentyczne.

Puszczając myśli o rzeczach które nie są niezbędne, daje sobie lekkość. Bezpośrednie działanie w danej chwili jest psychicznie zdrowe – przypomina rysunek na wodzie: przedtem niczego nie było; potem też nic nie ma; a w danym momencie wszystko do siebie pasuje! W takim postępowaniu nie ma niczego lepkiego – jest wolne od oczekiwań, obaw, od „wczoraj” i od „jutro”.
Gdy potrafimy inspirować innych nie wywołując przywiązania, to znaczy, że rzeczywiście pokazujemy im lustro i mówimy: „Tak naprawdę widzisz tylko własną twarz. Dostrzegasz we mnie coś pięknego tylko dlatego, że masz to w sobie!”. Jeżeli nauczyciel jedynie pokazuje innym ich własne zdolności, w sposób nieosobisty, to może pracować z inspiracją.

W końcu wszystko spotyka się w jednym punkcie. Każdy moment zamienia się w doświadczenie „Aha!” i „Tak, oczywiście!”. Pojawia się coś, co nazywamy „mądrością współpowstającą”. To wgląd, który przychodzi wraz z nabywanym doświadczeniem. Spontanicznie poznajemy jego znaczenie, nie będąc od niego oddzielonymi. Gdy nieustannie doświadczasz rzeczy w taki sposób, jesteś tam, gdzie powinieneś być. Musimy jedynie uważać, by nie przywiązywać się do szczęścia, ale przekazywać dobre uczucia innym. Trzeba rozumieć, że uwarunkowane radości są nietrwałe.

Doświadczajmy radości bez zewnętrznej przyczyny. Bądźmy świadomi tego, że radość przynależy do naszego umysłu. Zrozummy, że radość to chwila, która nie została stworzona – bez myśli, koncepcji, bez żadnych przeszkód. Pojawia się w momencie, kiedy jesteśmy otwarci. Staraj się osiągnąć ten stan bez żadnego zewnętrznego wpływu. Przychodzi to dzięki medytacji; to wtedy uczymy się, że umysł może sam z siebie w samym sobie odnaleźć absolutnie wszystko.

Starajcie się robić zawsze to, co pojawia się przed waszym nosem, bez rozproszenia.
 Myśl, planuj, osiągaj, nabywaj. Ale rzeczy tylko niezbędne!
To jest prawdziwa wolność.


Dla zainteresowanych medytacja Karmapy XVI



Czytaj więcej >

DYSAUTONOMIA. Wypalony układ nerwowy

 

Jeśli jako dzieci, czy już jako dorośli, znajdujemy się w ciągłej ekspozycji na stres, a zarazem brak nam świadomości i możliwości, aby i w jaki sposób odreagować skutki sytuacji stresowej to kumulujemy energię w ciele. Stan pogłębiają kryzysy psychiczne i przeżycia traumatyczne (w tym PTSD).
Ten stan może trwać wiele tygodni, miesięcy, lat i powodować trwałe negatywne skutki, które zostaną z nami na zawsze....




Wypalony układ nerwowy ma bardzo ograniczone zasoby. Percepcja zmysłowa szybko się wyczerpuje. Jesteś nieustannie poirytowany, wyczerpany, zdezorientowany, zapominasz o ważnych rzeczach, nie ogarniasz swojego życia. Nie możesz się wyspać, nie możesz się zregenerować, odpoczynek nie przynosi pożądanych efektów. 

Dysautonomia jest zaburzeniem mało znanym, nie spopularyzowanym, ciężkim do diagnozowania, wielorakim, choć jej objawy dotykają wiele osób. Są łączone z neuroboreliozą, stwardnieniem rozsianym, zapaleniem stawów oraz nerwicą wegetatywną czy lękową (pomimo podobieństwa objawów dysautonomii i  objawów występujących w atakach lęku i paniki, a nawet w depresji, dysautonomia nie jest zaburzeniem psychicznym, lecz spowodowana nieprawidłową pracą autonomicznego układu nerwowego).

Dysautonomia  jest zaburzeniem w funkcjonowaniu autonomicznego układu nerwowego (AUN) czyli części układu nerwowego unerwiającego organy, który dzieli się na współczulny i przywspółczulny
 (szczegóły naukowe znajdziecie tutaj)

Rozregulowana relacja między częścią współczulną a przywspółczulną AUN, w konsekwencji dysautonomii przewlekłej może prowadzić do poważnych zaburzeń całego organizmu, wszystkich układów i psychiki.

Przyczyny wystąpienia dysautonomii mogą być pierwotne (np. genetyczne "rodzinne" mają swoją jednostką chorobową w klasyfikacji chorób i zaburzeń czy związane z chorobami układu nerwowego) albo wtórne. Czynniki wtórne związane są z niestabilnością kręgosłupa, cukrzycą, nietolerancjami i niedoborami pokarmowymi, zakażeniami wirusowymi i bakteryjnymi, ale mogą też być środowiskowe, jak doświadczenie traumy, kryzysu psychicznego czy długotrwałego stresu.

Niestety, mała świadomość w Polsce powoduje, że objawy mogą być leczone latami w sposób niewłaściwy i pogłębiać się.

Dysautonomia  może przybrać postać choroby autoimmunologicznej, gdzie objawy są podobne do dolegliwości osób np. z przebytą boreliozą.

Jakie to objawy?

Suchość w ustach, suchość oczu, osłabienie, przewlekłe zmęczenie, rozległy ból w całym ciele, bóle mięśni bez przyczyny, drętwienie i mrowienie, bóle i zawroty głowy, uczucie kołatania serca (tachykardia lub bradykardia), skaczące obniżone ciśnienie krwi, problemy z prawidłowym funkcjonowaniem ukł. pokarmowym i ukł. oddechowego, nadmierne pragnienie, nadmierne pocenie się lub całkowity brak pocenia się, nietolerancja ciepła/zimna, stany zapalne gardła, wysokiej wilgotności/suchego powietrza, zimne kończyny, obrzęki stawów.

Występują również zaburzenia poznawcze, które objawiają się m.in. częste zapominanie, dezorientacja co do miejsca i czasu, poddenerwowanie, nadwrażliwość zmysłów (na dzwięki, światło; szybkie przebodźcowanie się), niska podatność na stres, lęki.

Z kolei syndrom POTS (pierwotna i przewlekła forma dysautonomii, zespół posturalnej tachykardii ortostatycznej) opisuje się jako zjawisko wpływające na autonomiczny układ nerwowy (AUN), który kontroluje kluczowe funkcje organizmu niezależne od naszej woli, w tym np. tętno, ciśnienie krwi. Jest to grupa objawów, które pojawiają się na skutek zaburzenia krążenia krwi. Objawy te pojawiają się najczęściej podczas stania lub lub zmiany pozycji ciała na stojącą. Może pojawić się ból i zawroty głowy, omdlenia, kołatanie serca, zmęczenie, problemy z koncentracją i pamięcią (tzw. mgła mózgowa), niewyraźne widzenie, nudności. Zespół POTS to najczęstsza forma dysautonomii, ale też jest nim Zespół Wypalenia Zawodowego.

Niestety, mechanizmy stojące za wystąpieniem tych zaburzeń są nadal nieznane, a samo zaburzenie uważa się za nieuleczalne. 

Można jedynie rehabilitować układ nerwowy na różne sposoby:

- aktywność fizyczna, wspieranie mięśni szkieletowych, ćwiczenia izometryczne i oporowe, pływanie, spacery

- zwiększenie ilości przyjmowanych płynów (do 2,5l na dobę) + elektrolity

- redukowanie napięcia, dbanie o relaks i odpoczynek psychiczny, dbanie o emocje i relacje

- wykluczenie używek, optymalna dieta niskowęglowodanowa

- dbanie o zachowanie właściwego biorytmu dobowego

- regeneracja nadnerczy (sen, witaminy z grupy B, magnez)






Źródła wiedzy:

WIKI

Rodzinna dysautonomia i Rodzinna dysautonomia

Tajemnice dysautonomii autoimmunologicznej

Stres jako przyczyna dysautonomii

Badania kliniczne dot. Dysautonomii 

Czytaj więcej >

Copyright © Szablon wykonany przezBlonparia