Każdy z nas kiedyś umrze. Jest to fakt bezwzględnie niepodważalny. Oczywista oczywistość.
Jedyna pewna rzecz na świecie.
Co wtedy, gdyby osiąganie sukcesów, bycie szczęśliwym, modnym, spełnionym, zaplanowanym w najmniejszym szczególe, fit i zen przestałoby być tak istotne? Gdyby przestało być kreowane na najważniejszy życiowy cel, jakby nie miało spotkać każdego z nas na końcu to samo?
Bo w końcu i tak wszyscy umrzemy.
Smutne? Niekoniecznie.
To zależy, jak bardzo o tym fakcie zapomniałaś/łeś.
Bezustannie rozmyślasz, gdzie będziesz za X lat? W jakim zawodzie? Co będziesz za X lat robić? Czujesz mus, by siebie ukonkretnić, rozrysować i oszacować? Zapiąć na ostatni guzik?
Czy ktokolwiek z nas wie, kim będzie za X lat, jakie będzie miał priorytety, wartości, potrzeby, pragnienia, zasoby, możliwości? Wątpliwe. Życie jest procesem dynamicznym, zmiennym, nie dającym się zaplanować i przewidzieć.
Co daje robienie wieloletnich planów na życie?
Na pewno poczucie panowania nad rzeczywistością, niestety złudne. Nad rzeczywistością nie bardzo da się zapanować. Można mieć w ryzach siebie – swoje myśli, emocje, działania, ale nie potrafimy zaczarować rzeczywistości.
Przestań grzebać w przeszłości. Nie masz nad nią kontroli. Kiedy do niej wracasz, wracasz tylko w swojej wyobraźni. To, co w niej zostało, zostało w niej na zawsze i nic z tym nie zrobisz.
Wiesz chociaż kim jesteś dziś? Na pewno?
Wiesz, co chcesz robić TERAZ?
Możesz doceniać życie samo w sobie, smakować bycie, żyć dziś, tu i teraz, koncentrować się na małych sprawach, wzbogacać nimi życie własne i innych.
Poprzyglądaj się sobie. Ja robię to, kiedy przyglądam się innym.
Celem życia może być przecież samo życie. Zmiana, której poddajemy się na co dzień. Jeśli życie jest drogą, to sama droga jest celem. Nie musimy wcale stawiać sobie na tej drodze innych celów.
Wystarczą środki, które określimy jako najlepsze dla nas, w każdej godzinie, w każdej emocji i przy każdym spotkaniu z drugim człowiekiem. Patrzenie krótką perspektywą zbliża do cieszenia się dniem codziennym, a oddala od zamartwiania się tym, co kiedyś będzie.
Bo może kiedyś zupełnie zmieni się nasz świat i my sami?
A my tego nie przewidzimy. Nawet jeśli wydaje nam się, że świetnie samych siebie znamy i możemy wykorzystywać różne mechanizmy samokontroli.
Gdyby mózg był taki podatny na rzeźbienie... niestety nie jest i nie ma nad nim takiej kontroli, jak byśmy sobie życzyli.
Taki już jest człowiek, że nie wie do końca jaki jest i czego chce. Bo raz myśli i czuje tak, raz inaczej.
I to też jest OK!
Jak to pisał prof. filozofii Wacław Mejbaum w Świni na sośnie:
„Jedna panienka wyszła za mąż i natychmiast wyprodukowała swoje dzieci. Kalkulowała przy tym przebiegle, że w młodości łatwiej podołać ciężkim obowiązkom, a skoro domęczy się do czterdziestki dzieci już będą odchowane – a ona w sile wieku – będzie się cieszyć samym aromatem życia rodzinnego. Niestety. Po dwóch latach prania pieluszek mąż rozpił się doszczętnie, aby nieco później rozpłynąć się we mgle. Pani ma czterdziestkę, styraną duszę i ciało i żal do losu, że od lat nie miała wolnego wieczoru, żeby pójść do kina. Widzę w tym klasyczny przykład destrukcji osobowości powodowanej przez wiarę w lepsze jutro. Pod wpływem tej wiary człowiek spędza życie jak notoryczny pasażer zatłoczonych pociągów. Paradoksalnym, lecz uzasadnionym rezultatem tych rozważań jest twierdzenie, że wiara w lepszą przyszłość utrudnia jej realizację. Przyszłość jest dla nas raczej przedmiotem konstrukcji, niż oczekiwania. Rozważana jako przedmiot konstrukcji, mieści się jednak całkowicie w teraźniejszości.”