Koleżanka mi podesłała ten tekst <klik> jako felieton do drugiej kawy. I dobrze zrobiła.
To prawda, Polki chcą być feministkami, ale tylko trochę, według własnej wizji, nie publicznie.
Czy bycie feministką to obciach?
Urodziłam się feministką. Byłam sceptyczna co do różnych obowiązków około-domowych, jakie w czasach mojego dzieciństwa były przypisane danej płci. Jako dziewczynka, miałam być zaradna, jakby z natury bardziej samodzielna i zorganizowana, oraz dobrze gotować i sprzątać (co dane mi zostało również z natury, w przeciwnym razie nie zechce mnie nikt na żonę).
No cóż, już wtedy uznałam, że równość będzie dla mnie ważna, że będę z takim partnerem, co sam będzie sprzątał i gotował, a ja sama nie muszę matkować dorosłym osobom, ani być niczyją ozdobą. To było dla mnie naturalne, choć wcale nie miałam takiego wzorca.
Nie wiem, czy wzięło się to z widoku matki na 3 etatach, czy z przekorności charakteru. Dzięki komuś, a może pomimo kogoś. Moje poczucie wartości kobiecej było w normie (do czasu ciąży, porodu i macierzyńskiego, kiedy równość stała się pustym słowem, a ja zostałam nagle odcięta od swobody i niezależności, wchodząc w role: inkubatora, krowy cielnej i służącej).
Więc, wracając do feminizmu. To słowo ma kiepski PR w Polsce. Jest okryte negatywną sławą. Kojarzy się z brzydką babą, frustratką seksualną, lesbijką, bez rodziny, za to z kotami.
Pojęcie feminizmu, jak chyba każde dotyczących ruchów społecznych, ma wiele składowych. To, że wyznajesz część wartości składających się na feminizm, a pozostałej części nie (bo nie przyjmujesz wszystkich składowych) to nie oznacza, że nie jesteś feministką.
Ani odwrotnie – nie oznacza, że jesteś jedyną prawdziwą feministką z krwi i kości, a twój feminizm jest lepszy (bo traktuje np. o równości płac), a wszystkie pozostałe (np. końcówki żeńskie czy styl wyglądu) są błędne, fałszywe, banalne, śmieszne, niepotrzebne, szkodzące kobietom.
Po co dzielić się na prawdziwych i fałszywych, jednocześnie wyróżniając samego siebie jako lepszy element skład tego prawdziwego?
Poglądy mam różne. Ale prawda jest taka, że nikogo nie interesują moje poglądy, a wyłącznie etykiety, do których można je przyporządkować.
Przykładowo, jestem za równymi prawami dla mężczyzn i kobiet, ale jakie jest o tym wyobrażenie innych? Że skoro jestem za tym, to reprezentuję FEMINIZM i cały jego wielowymiarowy wydźwięk. Przypisuje się osobie cały zestaw poglądów, mimo że ja wcale o tym głośno nie mówię. Nie liczą się poglądy, tylko etykieta, jaką możemy przypasować. W ten sposób ustawić sobie dyskutanta, tak jak pasuje, albo nie pasuje.
Konieczna jest etykietka. Poglądy w pakietach. Zaszufladkowany wizerunek.
Jako ludzie kochamy etykietki. To pozwala nam uporządkować świat. Tak działa nasz mózg, który musi systematyzować, klasyfikować.
To ułatwia funkcjonowanie w świecie ale często uniemożliwia dialog. Dyskutuje się o etykietkach, a nie o meritum.
Dlatego nie lubię etykietek.